Jedno z pomieszczeń w moim domu służy mi jako studio fotograficzne. Trzymam tam cały sprzęt – lampy, softboxy czy blendy – oraz różnego rodzaju drobne przedmioty, z których korzystam podczas tworzenia aranżacji. Jednym słowem – jest tam wszystko. Czym konkretnie jest „wszystko” i jak to ustawiam? Zapraszam do lektury!
Własne studio fotograficzne – ile miejsca potrzebujesz?
Odpowiedź na to pytanie jest jedna: im więcej, tym lepiej!
A tak poważnie to im więcej przestrzeni wygospodarujesz na zdjęcia, tym łatwiej będzie później operować światłem. I tu nie tylko wymiary mają znaczenie, ale ogólna kubatura. Moje studio ma wymiary 4 × 4 m² i wysokość około 2 m. Nie jest duże (i nie jest wysokie), więc nie zaproszę do niego kogoś na sesję portretową, ale przedmioty fotografuję bardzo komfortowo. Co więcej, przyczepiłam do sufitu kilka gwintowanych głowic, dzięki czemu całkiem wygodnie mi operować blendami czy dyfuzorami.
Jeśli dysponujesz mniejszą powierzchnią też sobie poradzisz, ale będzie się to wiązało z wykorzystaniem innego sprzętu – np. mniejszej lampy lub lampy panelowej, zamiast studyjnej. Jeśli studio urządzasz w mieszkaniu warto mieć na nie stały kąt. Przedmioty codziennego użytku, meble czy tapety mogą wpływać na kolory na zdjęciach. Nie mówiąc o odbiciach na szkle. Uwierz mi, przyglądając się amatorskim zdjęciom piwa (butelek, szklanek) można dowiedzieć się praktycznie wszystkiego na temat wystroju wnętrza czy osób poza kadrem. Dlatego przy aranżacji mini-studia warto – w miarę możliwości – odseparować się od reszty pomieszczenia.
Lampa błyskowa czy światło stałe – które wybrać?
Preferuję światło błyskowe, bo mam w sobie coś z masochisty. Błysk jest trudniejszy i trzeba się go nauczyć, ale jest według mnie wydajniejszy. Co przez to rozumiem? To, że 400 Ws lampa błyskowa da w praktyce więcej światła, niż 400 W lampa LED. Oczywiście mocno uproszczając sprawę. A więc będzie można obniżyć ISO czy uzyskać większą głębię ostrości. Korzystam z lamp Quadralite Move X 400 – są całkiem w porządku, choć brakuje im np. synchronizacji z krótkimi czasami naświetlania. Jeśli chcę zamrozić ruch korzystam z lamp reporterskich Nikon SB-910 i Yongnuo YN-685, które w pozostałych przypadkach traktuję jako back up.
Set światła stałego również posiadam – są to zarówno panele LED, jak i klasyczne softboxy na świetlówki. Światło stałe przydaje mi się w sesjach produktowych, gdzie mam do zrobienia X zdjęć i chcę całość ogarnąć szybko. Światło stałe ma swoje plusy. Włączasz je, ustawiasz, świeci. Nie ma tu żadnej większej filozofii. Na panelach ledowych rzadko montuję dodatkowe modyfikatory, bo przeważnie nie są do tego konstrukcyjnie przystosowane. Z jednej strony światło stałe da Ci więcej czasu do namysłu, ale z drugiej wcale nie jest tak wydajne, a rozwinięcie go wiąże się nieraz z kombinatoryką. Tak czy owak wolę błysk.
Rozprosz światło!
Studyjne lampy błyskowe (reporterskie też, jak chwilę pomyślisz) umożliwiają montaż softboxów. I to softboxy robią robotę i pozwalają oświetlić scenę dokładnie tak, jak sobie tego życzysz. Mam ich sporo. Są to stripy (wąskie, wydłużone prostokąty), klasyczne prostokąty i różnej wielkości wielokąty. Większość z nich ma płytkie czasze, ale jest też kilka parabolicznych. Uwaga ogólna – jeśli dążysz do uzyskania maksymalnie jednorodnego oświetlenia z lewej i prawej strony warto kupować softboxy parami. Poza tym zawsze przyda się coś w zapasie na wypadek nagłej awarii.
Wszystkie posiadane przeze mnie softboxy mają gridy (te czarne, materiałowe siatki), ale czasem mi to nie wystarcza i dodatkowo rozpraszam światło lamp kolejnymi dyfuzorami. A więc – w praktyce – światło lampy przechodzi czasem przez cztery warstwy – dwa wewnętrzne dyfuzory w softboxie, jego grid oraz dyfuzor zewnętrzny. To wszystko potrafi zająć sporo miejsca. Ale za to efekt jest przyjemnie mięciutki.
Jak zaaranżować studio? Trzy najpopularniejsze ustawienia.
Skoro już wiadomo czego używam, warto przejść do tego, jak to ustawiam. Zasadniczo po tylu latach z aparatem mam wypracowane schematy, które lubię i których efekty przewiduję w ciemno. Poza bieżącymi modyfikacjami – przestawianiem lamp z lewej na prawą stronę, zmiana kąta ich nachylenia czy montażem innego softboxa – najczęściej stosuję trzy układy. I wygląda to następująco:
Kompozycje rozświetlone – praca z trzema lampami
Set najbardziej wymagający i wykorzystujący trzy lampy, z czego jedna jest głównym źródłem światła, druga je kontruje, a trzecia oświetla tło. Lampa główna przeważnie ma największy modyfikator. Na lampie kontrującej montuję strip lub strumienicę. Z kolei lampa oświetlająca tło otrzymuje klosz bądź niedużą parasolkę. W efekcie każdy plan jest jasny i wyraźny, ale też cała kompozycja nie wydaje się spłaszczona.
Czasem, kiedy chcę postawić przedmiot (i cały stół) bardzo blisko tła, całkowicie rezygnuję z trzeciej lampy – duży softbox na lampie głównej wystarcza do oświetlenia całości. Lampa kontrująca pracuje bez zmian, tylko przesuwam ją za linię tła.
Kompozycje światłocieniowe – lampa i odbłyśnik
Drugi układ jest prostszy, bo zakłada skupienie uwagi głównie na pierwszym planie i pominięcie tła. Nie oznacza to jednak, że tło jest kompletnie ciemne. Niektóre rodzaje teł mają widoczną strukturę, bądź ich materiał w nieestetyczny sposób odbija światło, dlatego lepiej pokazać je w lekkim półmroku. W tym układzie rezygnuję z lampy oświetlającej tło, ale lampę główną ustawiam pod takim kątem, żeby część jej światła do tła dotarła. Zazwyczaj rezygnuję też z lampy kontrującej, a na jej miejscu ustawiam białą lub srebrną blendę, więc część światła z lampy oświetli obiekt też z drugiej strony.
Kompozycje barokowe – wydobycie z tła
Oświetlenie „barokowe” bardziej kojarzy się z fotografią portretową niż produktową, ale mimo wszystko je ubielbiam. Fakt, nie do wszystkiego pasuje, bo przeważnie produkt chcemy zaprezentować w pełnej krasie, ale wciąż – warto czasem przełamać schemat. Jeśli chcę sfotografować konkretne piwo, a więc też jego etykietę, lepiej sprawdza się światło padające z dwóch stron. Ale jeśli chcę się pobawić i faktycznie wydobyć coś z mroku poniższy układ sprawdza się idealnie. Mamy jedną lampę z bardzo małym softboxem, beauty dishem lub strumienicą. Jeśli fotografuję szkło, dodatkowy dyfuzor zostaje na miejscu, choć też jest odpowiednio mniejszy. Ale jeśli w grę wchodzi coś innego – np. warzywa, owoce – przeważnie z niego rezygnuję. Dla świętego spokoju korzystam też z jednorodnego, czarnego tła – najczęściej kartonowego lub bawełnianego.
Na początek mojej kariery blogerskiej to chyba tyle 🙂 Temat fotografii studyjnej jest obszerny, a im głębiej w niego wchodzić, tym więcej nieszablonowych rozwiązań można odnaleźć. Zaczynając zabawę z fotografią nie miałam ani doświadczenia (wiecie, są te wielkie rody gdzie Zenity są przekazywane z ojca na syna), ani budżetu, żeby od razu wyposażyć się w sprzęt high end. Patrząc na swoje starsze prace widzę ich niedoskonałości, a robiąc raz na jakiś czas większy remanent w studiu pozbywam się przedmiotów nieużytecznych. Taka ścieżka kariery jest z jednej strony bardziej siermiężna i upierdliwa, ale z drugiej pozwala uczyć się na własnych błędach i szukać wyjść z sytuacji beznadziejnych. Oczywiście jeśli nie jesteśmy magikami od Photoshopa niektórych przeszkód nie pokonamy bez określonego sprzętu, ale w dużej mierze nasza kreatywność i zdolność logicznego myślenia ułatwią nam życie (to logiczne myślenie nawet bardziej!).
Nie masz softboxów? A może masz foliową torbę albo jakiś półprzezroczysty, biały materiał? Nie wydzielisz osobnego pomieszczenia na zdjęcia? A może dasz radę odgrodzić się od świata kartonem lub prześcieradłem? Każda próba poprawy jakości zdjęć zasługuje na pochwałę, a przy odrobinie samozaparcia telefon spisze się równie dobrze, co aparat za 15 tysięcy. Tylko trzeba dłużej pomyśleć!
…i mierzyć siły na zamiary, bo, umówmy się, wielkoformatowego wydruku ze smartfona raczej nie przygotujesz.
…tzn. jasne, przygotujesz! A potem ludzie w drukarni ciężko westchną i każą Ci dostarczyć lepszy plik 😉
Dodaj komentarz