Sesja koktajlowa dla Taproom Wilanów

Jesienią zeszłego roku (spójrz, Bożenko, zaraz Boże Narodzenie…) miałam przyjemność realizować sesję fotograficzną dla warszawskiego pubu Taproom Wilanów. Zdjęcia miały posłużyć do promocji w social mediach oraz do stworzenia karty koktajli. O ile social media żyją swoim życiem i panuje tam niemal dowolność, o tyle już karty menu mają określone wytyczne. Najczęściej zdjęcia do kart wymagają jednolitego tła (czarnego lub białego), są potem dodatkowo kadrowane, wycinane, szparowane czy łączone w kolaże. Ponieważ wystrój Taproom Wilanów nijak się ma do jednorodnej czerni, sesja zdjęciowa wymagała stworzenia odpowiedniej przestrzeni od podstaw. Tak więc przywiozłam swoje tło. Razem z taśmą klejącą i nożyczkami.

Sesja fotograficzna w pubie – zrozumieć przestrzeń

Praca u klienta – w pubie, restauracji czy domu – wymaga wcześniejszego poznania terenu. Wypada wiedzieć, dokąd przychodzimy i co nas czeka. Warto mieć gotowy plan, a przynajmniej jego zarys – znać metraż pomieszczenia, jego wysokość, układ okien, układ gniazdek w ścianach (ważne!) czy charakterystykę sztucznego oświetlenia. Warto zaplanować, w którym konkretnie miejscu czy kącie będziemy robić zdjęcia i sprawdzić (nawet na oko), czy się tam zmieścimy. Takie rozpoznanie pozwoli nam dobrać odpowiedni sprzęt. Czasem warto rozważyć spotkanie o konkretnej porze dnia lub (jeśli jest to możliwe) w konkretną pogodę. A przede wszystkim należy ustalić, co i w jakiej kolejności robimy, bo spotkanie realizowane na przysłowiowym spontanie to jeden wielki chaos 😉 Sesja w Taproomie miała być dwuczęściowa, realizowana jednego dnia i obejmująca około dziesięciu koktajli, więc roboty było sporo. Na początek należało zorganizować miejsce pracy, a konkretnie dwa niezależne stanowiska. Pierwszym z nich, prostszym, był po prostu fragment baru. Drugim zaś „mikro-cyklorama” z czarnego tła PVC przyklejonego do krawędzi stolika i ściany. To właśnie jej poświęcimy więcej uwagi. Dlaczego „mikro-cyklorama”? Ponieważ montując tło powstał odpowiednio naprężony „łuczek” i nie musiałam później maskować linii odcięcia pionu od poziomu. Dlaczego PVC? Ponieważ pracowaliśmy z napojami, a napoje się rozlewają, więc tło z tworzywa sztucznego było wyborem logicznym. Karton po chwili by się zniszczył, a materiał (np. bawełna) od początku byłby pognieciony i pofalowany.

Zabrałam ze sobą trzy lampy reporterskie, bo na tyle oszacowałam wytrzymałość swojego kręgosłupa. Do tego masę akcesoriów: statywy i uchwyty, softbox typu strip 30 × 120 cm, softbox szesnastokątny (mówmy: okrągły) o średnicy 65 cm oraz strumienicę. Strumienica to taki aluminiowy stożek, który mocno zwęża strumień światła. Podczas pracy na stole strip stał z lewej strony i odpowiadał za oświetlenie główne/boczne. Strumienica wylądowała po jego przeciwnej stronie, dosłownie wciśnięta w kąt sali (decyzja żeby skorzystać właśnie z niej też była podyktowana ograniczoną przestrzenią). Z kolei okrągła sześćdziesiątka piątka wylądowała nad stołem, zawieszona na statywie z boomem, czyli poziomym ramieniem. Taki układ sprawił, że oświetlenie kadru było bardzo plastyczne. Strip oświetlał szklankę lub butelkę, widoczne na niej wzory czy etykietę. Softbox świecący od góry oświetlał „płyn” i drobne elementy aranżacji, a strumienica to wszystko kontrowała, wydobywając z czarnego tła. Jak wyglądał schemat? Mniej więcej tak:

Warto w tym miejscu wrócić do tematu okien. W Taproomie okna zajmują całą powierzchnię ściany. Okna oznaczają światło dzienne, a światło dzienne oznacza zawirowania balansu bieli, zafarb lub niechciane refleksy. Dlatego ponownie użyłam taśmy i przy pomocy dużej płachty czarnego materiału zakleiłam okna w pobliżu stanowiska z tłem. Pracując w studiu – a tak można określić mój roboczy stolik – chciałam maksymalnie odciąć się od światła zastanego i dokładnie panować nad tym, co będzie odbijało się w szkle.

Powyższy schemat uwzględnia dodatkowe dyfuzory, bo one również były zaangażowane w cały proces. Na szkle zawsze będzie widoczne odbicie źródła światła czy użytego modyfikatora, a więc jego rozmiar, kształt czy struktura (np. siatka grida). Dodatkowy dyfuzor pozwoli w pewnym stopniu takie odbicie zniwelować. Odpowiadając na pytania – tak, w przypadku softboxa świecącego od góry każdorazowo dyfuzor należało przytrzymywać ręką. Ale jestem stworzeniem sprytnym, więc albo wysługiwałam się moim dzielnym asystentem, albo sama trzymając dyfuzor jedną ręką migawkę wyzwalałam drugą, przy pomocy wężyka (wężyki spustowe uznaję za o wiele wygodniejsze, niż bezprzewodowe piloty).

Praca na barze była już o wiele prostsza. Tutaj nie interesowało mnie wycięcie obiektu z tła – wręcz przeciwnie, samo tło, czyli drugi i trzeci plan, były bardzo pożądane. Przenosząc koktajl na bar zabierałam ze sobą softbox 65 cm i przepinałam go na przygotowany statyw. Na barze także wykorzystałam dodatkowy dyfuzor, całkiem wygodnie przyczepiając go do barowej nadbudówki. W takich momentach niezastąpione są tzw. uchwyty magic arm z clampami, czyli regulowane, wyginane ramiona z imadłami. Jak wyglądał bar? O tak:

Oczywiście nic nigdy nie udaje się na 100%, więc zdjęcia nie były idealne od razu. Nie, sporo w nich było fotoszopa, szczególnie w kompozycjach na czarnym tle. Dlaczego tak? Ponieważ zabrakło miejsca i warunków. Miejsce jest kluczowe i im więcej go macie, tym łatwiejsza będzie cała praca, zarówno ta fotograficzna, jak i postprodukcja. Z jednej strony lubię fotografować w przestrzeniach, które wymagają ode mnie ruszenia głową, takich jak puby czy restauracje. Z drugiej jednak ruszenie głową czasem nie wystarcza i po pierwszych kilku strzałach już wiadomo, co będzie do poprawy potem i czego się na żywo nie pokona. Aczkolwiek nie jest to nic złego. Wręcz przeciwnie! Im więcej zdjęć „niedoskonałych” zrobicie, tym sprawniej będziecie wyłapywać, co jest plusem danego miejsca, a co kamyczkiem w bucie. Co możecie poprawić, a gdzie pozostaje Wam ciężko westchnąć. A więc na zdjęciach „stolikowych” trzeba było tę czerń trochę ujednolicić, a na „barowych” tło rozświetlić. Ale spoko. Z formatem NEF (czy RAW) można zrobić niemal wszystko. O ile zachowacie na tyle dobre parametry wyjściowe, żeby uchronić się przed obszarami wypalonymi do gołej ziemi.

Efekty końcowe!

A co z tego wszystkiego wyszło? Całkiem sporo dobrego. Zdjęcia na czarnym tle, już poddane późniejszej obróbce, wyglądały tak:

Oczywiście było ich o wiele więcej, ale przeglądanie wszystkiego w formie wpisu nie będzie zbyt zajmujące 😉 Z kolei efekty barowe widzicie poniżej. Polecam Wam szczególną uwagę poświęcić ich ogólnej kolorystyce. Pamiętacie, co pisałam o świetle zastanym? Eliminowanie go na barze było pozbawione sensu, a sesja trwała kilka godzin. W dodatku dzień był typowo polsko-jesienno-brzydki. A więc przy niektórych kadrach towarzyszyło nam jeszcze światło dzienne, a przy części panował już lekki półmrok. Częściowo to światło dzienne nadawało ton całemu ujęciu, a częściowo wspomagały nas lampy nad barem. Cóż, ogólnie balans bieli jest ważny. Ale czasem, szczególnie w przestrzeni, która żyje własnym życiem, nie ma sensu na siłę trzymać się jedynie słusznego 5500 K. Wręcz przeciwnie, to właśnie cieplejsza (lub chłodniejsza) tonacja kadru sprawia, że zdjęcie oddaje klimat miejsca, w którym zostało wykonane.

Sesja w Taproomie była dla mnie wymagająca, ale wspominam ją bardzo miło. Przede wszystkim była długa i intensywna, bo musieliśmy skończyć zanim pub otworzy się dla gości. A że organizacja miejsca wymagała przesunięcia niemal wszystkich stolików, rozkładania i przestawiania softboxów, wykonania szybkiej aranżacji każdego koktajlu oraz – co najważniejsze – późniejszego pozbycia się tychże napitków (wink wink), na sam koniec byłam naprawdę bardzo zmęczona. Z jednej strony często możecie usłyszeć, że zdjęcia to przyjemna i prosta praca. I tak, jest bardzo przyjemna, szczególnie jeśli temat jest Wam bliski i dobrze się w nim czujecie. Jest też faktycznie prosta, jeśli macie już wprawę i działacie jak maszyna. Aczkolwiek, poza tymi miłymi aspektami, jest fizycznie bardzo obciążająca. To porządny trening siłowy, doskonały dzień nóg (co chwilę przysiad!) i równie intensywny dzień ramion (aparat trochę waży!). Po całodniowej sesji boli absolutnie wszystko. Dlatego dobrze mieć też nie tylko asystenta, ale i karnet na siłownię 🙂

Komentarze


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *