Mój ambitny plan prowadzenia regularnego bloga rozbił się o sprawy przyziemne. Dziwnym losu zrządzeniem jesień i koniec roku były bardzo pracowite. Idei bloga porzucać nie zamierzam, ale przygotowanie merytorycznego fotograficznego wpisu zajmuje mi dłuższą chwilę, toteż na dobry początek roku 2024 zacznijmy czymś lekkim i przyjemnym, czyli krótkim podsumowaniem mojej wizyty na targach BrauBeviale w Norymberdze.
Skąd się tam w ogóle wzięłam? To dłuższa historia, ale warta streszczenia. Otóż we wrześniu miałam okazję odwiedzić plantację chmielu PolishHops. Plan był prosty: trafić na dobrą pogodę, przyjechać w trakcie zbiorów i zrobić na tyle dużo zdjęć, żeby Dwór Cesarski miał zapas kontentu i na social media, i na potrzeby materiałów promocyjnych. Z zaproszenia skorzystałam, na polu spędziłam cały dzień, a do domu przywiozłam umęczoną siebie, kilka patyków, garść szyszek, sporo zaschniętego błota i mnóstwo materiału na kartach pamięci. O samych zdjęciach też chciałabym w przyszłości wspomnieć, bo to dobry pretekst do pochylenia się nad tematyką makro, ale może następnym razem. Teraz wróćmy do właściwej historii.
Po powrocie z pleneru i przekazaniu materiału niezobowiązująco zaczęłam rozmawiać z Chmielowymi Chłopcami co dalej planują z nim zrobić. Prędko okazało się, że Facebook to jedno, ale tak w ogóle to PolishHops wybiera się w listopadzie na branżowe targi, a na targi potrzebne są ulotki, jakieś foldery, może katalog… I tak od słowa do słowa, z ciekawości i dla picu, zaczęłam na ten temat myśleć. Sęk w tym, że dla picu szybko okazało się bez picu. Ponieważ rejony DTP były na dalekich peryferiach moich zainteresowań i umiejętności, była to misja ambitna – szczególnie, że mi do pracy ze zdjęciami wystarcza Photoshop. Metodą małych kroczków wdepnęłam w końcu w żyzną chmielową glebę tak głęboko, że skończyło się kompleksowym przygotowaniem Ekipy na podróż. Obejmowało to wizytówki, ulotki, broszury i katalogi, a także podobne gadżety pierwszej potrzeby. I już myślałam, że Chmielowi Chłopcy podziękują i rozstaniemy się w zgodzie – do momentu, w którym pewnego słonecznego poranka zadzwonił do mnie Cesarz i zapytał, czy grafiki na stoisko też dam radę zrobić.
Grafiki. Na. Stoisko.
CÓŻ MOGŁAM ODPOWIEDZIEĆ?
Tym sposobem czekała mnie robota o wiele bardziej stresująca. Wydruk formatu A4 da się zrobić nawet z niewielkiego pliku. Może nie będzie zbyt piękny, ale da radę. Przy stoisku mowa o wydrukach wielkoformatowych, bo poszczególne panele ścianek miały wymiary 240 × 100 cm. Do tego druk miał się odbyć na miejscu w Norymberdze, więc nie było szans na jakiekolwiek testy i sprawdzenie czy plik jest wystarczający, czy nie powstają artefakty albo czy nie robi się gdzieś brzydka pikseloza. No więc cóż. Skontaktowano mnie z wykonawcą. Pierwsze koty przeskoczyły płot sprawnie, bo Wykonawca okazał się człowiekiem zdroworozsądkowym i praktycznie od razu doszliśmy do porozumienia, jak to powinno wyglądać i z której strony najwygodniej tego Lewiatana ugryźć. Otrzymałam pliki robocze, wyjęłam z szuflady miarkę typu Ikea, wymierzyłam otwory drzwiowe w mieszkaniu szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia i zaczęłam dłubać, starając się przypilnować proporcji, kątów prostych, ostrych i rozwartych, sparować przęsła tak, aby jedno płynnie przechodziło w drugie oraz pilnować kolorów. Potem sprawdzić to czterdzieści razy, potem kolejne dwadzieścia, pozapisywać w odpowiednim formacie i przekazać dalej mając nadzieję, że nigdzie nie wkradł się babol.
(Może i byłam podczas tych przygotowań nieznośna dla moich nowych i starych przyjaciół, ale niestety mój perfekcjonizm jest jeszcze bardziej nieznośny, niż ja sama.)
I kiedy już wszystko to było przygotowane, zaakceptowane przez Cesarza i czekało na realizację uznałam, że jest jeszcze jedna sprawa: chcę to zobaczyć.
I tym sposobem i dla mnie znalazło się miejsce na wycieczce 🙂
BrauBeviale to targi potężne. Nigdy wcześniej nie brałam udziału w wydarzeniu piwnym o takiej skali. Dla porównania nasze rodzime targi fotograficzne, które są moim chlebem powszednim, to przy BrauBeviale ogrodowe skrzaty. Wiosenne targi foto-video w Łodzi, teoretycznie największe w Polsce, stanowiły zaledwie ułamek tego, co zaprezentowała Norymberga. Ogrom sprzętu, kreatywność i budżet widoczne w aranżacji stoisk, a także ilość wszystkich możliwych dodatków i gadżetów były tak duże, że 3 dni to zdecydowanie za mało, żeby obejść całość – nawet jeśli nie miało się zamiaru wypytywać o szczegóły. Stoisko PolishHops znajdowało się na terenie hali Surowców, więc na wyciągnięcie ręki (oraz nóg – głównie nóg) miałam przytłaczającą ilość innych chmieli, słodów oraz piwa (a jak!). I o ile „w pracy jestem w pracy” i pilnowałam się przy degustacji lokalnych specjałów zawierających magiczne procenty, to nie sposób było poświęcić należytej uwagi każdemu stoisku z osobna. Oczywiście co innego ja, mały żuczek z innego świata, a co innego specjaliści w swoim fachu wiedzący co chcą zobaczyć i z kim porozmawiać. Takim z pewnością było łatwiej i chętnie korzystałam z okazji wiszenia na ramieniu kogoś mądrzejszego. Ale też nie byłam znów taka zagubiona, bo skupiając się na swojej części projektu Chlor 2023 podpatrywałam rozwiązania wizualne, wertowałam katalogi, zbierałam ulotki i robiłam notatki, co warto wykorzystać w przyszłości na takim evencie. Bo kto wie czy nie przyjdzie mi pomagać Cesarzowi jeszcze kiedyś!
Rozmowy branżowe i pozabranżowe toczyły się wszędzie. Przez hale targowe przewijały się tłumy ludzi. Nie tylko ci związani z piwem od kuchni, ale też – podobnie jak ja – skupieni na projektowaniu graficznym. Naprawdę było tam co robić i nawet będąc zwykłym gościem (okej, aż takim zwykłym gościem nie byłam, bo pomagałam na ile potrafiłam!) po pewnym czasie czuć było fizyczne zmęczenie. Zmęczenie, ale też zadowolenie. Szczególnie cieszyły mnie zasłyszane pochwały, bo stoisko PolishHops przyciągało uwagę i mimo że nie dorównywało skalą i rozmachem innym potentatom, to spotkało się z bardzo ciepłym przyjęciem. Mój projekt spójnie zapełnił całą przestrzeń, wielkoformatowe szyszki z widoczną lupuliną wzbudzały zachwyt, a stojące na winklu sarenki (*młode daniele) dodawały swego rodzaju swojskości. Było na czym zawiesić oko, było przy czym się zatrzymać i było o czym porozmawiać. Stoisko zresztą miało też doskonałą lokalizację, bo znajdowało się zaraz obok głównej sceny festiwalowej, na której rozdawane były medale European Beer Star. A więc, co było do przewidzenia, obserwatorzy gali odwiedzali też nas 🙂 A ponieważ Poland Strong Again, a Piwo Grodziskie najlepsze, moje piękne ścianki stanowiły dumne tło do pamiątkowych zdjęć i wywiadów 😉 Przy okazji mi, jako jedynej kobiecie w grupie (w dodatku skrzywionej na punkcie porządku), przypadł też zaszczyt pilnowania czy niczego nie brakuje, czy nie trzeba dorzucić pinów, smyczek, koszulek oraz samego piwa. Tak, aby wszystko grało i buczało.
A grało i buczało świetnie 🙂
Nie zamierzam rozpisywać się tu o wyższości polskich chmieli nad wszystkimi innymi, bo jest to fakt ogólnie znany! Powiem tyle, że miałam okazję wsadzać nos i łapki w cudze próbki, obwąchać inne odmiany i porównać je z tym, co Cesarz wyhodował u siebie. I było to doświadczenie z mojego punktu widzenia bardzo cenne, bo tak samo żeby zrozumieć czym jest „słodowość” w piwie musiałam kiedyś po prostu nażreć się słodu, tak dopiero po podobnej konfrontacji z różnymi odmianami chmielu rozumiem już, na czym witz polega i w jakich szczegółach tkwi ten mityczny diabeł.
Podziwiam całą ekipę Chmielowych Chłopców, bo dali z siebie 300% normy i podeszli do tematu profesjonalnie i zawodowo. Stoisko tętniło życiem, odwiedzający mieli możliwość swobodnej rozmowy i przetestowania zarówno szyszek i granulatów, jak i piw powstałych na ich bazie. Patrząc na całość z boku (bo gdzie tam ja i merytoryczne rozmowy o chmielu po niemiecku!) czułam dumę. I z towarzyszących mi brodatych krasnoludów, i z samej siebie. Że daliśmy radę, że każdy wiedział co ma zrobić, każdy angażował się w proces oraz każdy – co najważniejsze – wyniósł z tych targów konstruktywne wnioski. To dobrze rokuje na przyszłość. Bo, co jak co, ale chmiel, proszę ja Państwa, to mamy doskonały! 🙂
A jeśli zastanawiacie się, gdzie w polskim kraficku znajdziecie polskie chmiele, to spieszę z informacją i Waszej życzliwej uwadze polecam w szczególności Browar Recraft, Browar Dziki Wschód i Browar Lubrow.
Dobrze Chłopaki tam warzą 😉
Dodaj komentarz